Ciagle pada, asfalt ulic jest dzis sliski jak brzuch ryby. Mokre niebo sie opuszcza coraz nizej, zeby przejrzec sie w marszczonej deszczem wodzie. A ja? A ja chodze, desperacko i na przekor wszystkim mokne, patrze w niebo, chwytam w usta deszczu krople patrza na mnie rozplaszczone twarze w oknie, to nic.
ciagle pada, alejkami juz strumienie wody plyna, jakas para sie okryla peleryna, przygladajac sie jak moka bzy w ogrodzie. A ja? A ja chodze, w stugach wody, ale z czolem podniesionym, zadna sila mnie nie zmusza i nie goni, ide niby zwiastun burzy z kwiatkiem w dloni, o tak.
Ciagle pada nagle ogniem otworzyly sie niebiosa, potem zaczal deszcz ulewny siec z ukosa. Liscie klonu sie zatrzesly w wielkiej trwodze. A ja? A ja chodze, i nie straszna mi wichura ni ulewa, ani piorun, ktory trafil obok drzewa. Slucham wiatru, ktory wciaz inaczej spiewa.
Ciagle pada, nagle ogniem otworzyly sie niebiosa, potem zaczal deszcz ulewny siec z ukosa. Liscie klonu sie zatrzesly w wielkiej trwodze, a ja? A ja chodze, desperacko i na przekor wszystkim mokne, Patrze w niebo, chwytam w usta deszczu krople. patrza na mnie rozplaszczone twarze w oknie.